Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tychmiast. Jezu miłosierny, jaka to twarda kobieta! Ona jeszcze napędzi go kiedy do siania koniczyny, albo do robienia wozów...
Dziwny był chłop ten Ślimak. Na wszystkiem się rozumiał, nawet na żniwiarce; wszystko zrobił, nawet naprawił młocarnię we dworze; wszystko sobie w głowie ułożył, nawet przejście do płodozmianu na swoich gruntach, ale — niczego sam nie ośmielił się wykonać, dopóki go kto gwałtem nie napędził. Jego duszy brakło tej cienkiej nitki, co łączy projekt z wykonaniem, ale zato istniał bardzo gruby nerw posłuszeństwa. Dziedzic, proboszcz, wójt, żona — wszyscy oni zesłani byli od Boga poto, ażeby Ślimakowi wydawać dyspozycje, których sam sobie wydać nie umiał. Był on rozsądny i nawet przemyślny, ale samodzielności bał się gorzej niż psa wściekłego. Miał nawet przysłowie, że: „chłopska rzecz — robić, a pańska — bawić się i rozkazywać innym.“
Słońce dotknęło czubów gór, otaczających dolinę, Ślimak docierał już bronami do gościńca i rozmyślał nad tem, jak będzie targować się z Grochowskim, gdy nagle usłyszał za sobą gruby głos:
— Hej! hej!
Na gościńcu stało dwu ludzi. Jeden siwy, ogolony, w granatowej kapocie z krótkim stanem i w niemieckiej czapce z zawiniętemi brzegami, — drugi młodszy, wyprostowany, z jasną brodą, w paltocie i kaszkiecie. Za nimi w pewnej odległości stał parokonny wózek, którym powoził człowiek, ubrany w kaszkiet i granatową kapotę.
— To pole jest twoje? — pytał Ślimaka brodaty szorstkim tonem.
— Czekaj-no, Fryc — przerwał mu starzec.
— Dlaczego ja mam czekać? — oburzył się brodaty.
— Zaczekaj. Czy to wasze grunta, gospodarzu? — zapytał stary nierównie łagodniejszym tonem.