Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aż zgubisz łeb, że ci go nie odszuka sama „Gazeta Policyjna!...“
Przestraszony Jaś począł uciekać, co widząc Antek zawołał:
— Hej tam!... łobuz!... A chodź ino tu!
Jaś niepewnym krokiem zbliżył się do ulicznika i stanął opodal.
— Czego ty chcesz od tej sałaciarki, co jej mąż był maszynistą u Bergera? — spytał go Antek.
— Chciałem prosić, żeby mi dała jaką robotę — odpowiedział Jaś po chwili wahania.
— A skądeś ty się tu wziął? — badał Antek, podejrzliwie patrząc na dość przyzwoite ubranie sieroty.
— Z miasta.
Odpowiedź ta uspokoiła nieco ulicznika, pytał bowiem dalej:
— Co tobie po robocie?
— Jeść mi się chce.
— Fiu! fiu! — gwizdnął łobuz, a potem dodał: — Mógłbyś przecie sprzedać ten rajtrok, tobyśmy oba mieli jedzenia na jaki tydzień.
— Ja tam wolę robić — szepnął Jaś.
Antek włożył swój nóż do kieszeni i zamyślił się.
— A możebyś ty do mnie poszedł w służbę? — rzekł nagle Antek, patrząc ostro na Jasia.
Zadarł przytem głowę dogóry, ponieważ był od niego niższy.
— A boś ty co za jeden?... — spytał zdziwiony Jaś, uśmiechając się, choć miał ochotę do płaczu.
Pytanie to ubodło widać ulicznika; podrapawszy się bowiem w okolicach kołnierza, odparł z godnością:
— Wiesz ty, sałato, że przez moje ręce przeszło już z dziesięciu takich jak ty durniów? Co ty sobie myślisz?... Tylko