Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W sercu jego budziło się dziwne uczucie. Był roztkliwiony, niespokojny, ale zarazem kontent i dumny. Staś podobał mu się bardziej, niż jakiekolwiek inne dziecko.
Na kurytarzu spotkał żonę, lecz nie śmiał jej spojrzeć w oczy. Widząc to, podała mu rękę i rzekła półgłosem:
— Ja już się nie gniewam.
Łoski przycisnął ją mocno do piersi i nagle wyszedł na ganek, obawiając się, by nie spostrzegła, że jest wzruszony.


∗             ∗

Sobota w małych miasteczkach bywa dniem ciszy i wypoczynku. Z tego powodu pan burmistrz mieściny X., pani burmistrzowa i rejent, ich przyjaciel, wyszli popołudniu na spacer.
Burmistrz, człek mały i pękaty, szedł naprzód. Prawą rękę, w której trzymał laskę, założył na plecy; lewą, zgiętą w łokciu, niósł przed sobą w taki sposób, jak kwestujący w czasie sumy dziad nosi tackę. Przytem uśmiechał się ciągle i przymykał oczy; ludzie mówili, że robi tak, aby „nie wiedzieć skąd pada“, naturalnie na ową wyciągniętą rękę.
O kilkanaście kroków za nim postępował rejent, wysoki, podstarzały kawaler, z panią burmistrzową pod rękę. Wątpimy bardzo, aby taki sposób spacerowania dziwił kogo w miasteczku. Wszyscy do niego przywykli, nie wyłączając burmistrza, który był zawsze kontent i myślał o tem tylko, ażeby „gęsto padało.“
Na cześć tej trójki miejscowych znakomitości, pod drewnianemi domami rynku, ziewało paru szabasujących Żydków, a obok zepsutej pompy drapał się leniwie pies, którego wyraźnie zarysowane żebra stanowiły ilustracją tutejszego dobrobytu.
W chwili, gdy spacerujący dosięgali granicy rynku, wpadła prawie na nich z ogromnym impetem bryczka organisty. Pan