Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja — odpowiedział ten od miecha — spędzam tu nasiona dusz.
— A ja — dodał drugi — zamykam je w ciała ludzkie.
— Fiu! — gwizdnął student. — Ośmielam się wątpić, ażeby takie marne nasienie przebiło taką tęgą doczesną powłokę. Przecież ta granitowa kula ma ze trzy łokcie średnicy; jakim więc sposobem drobne nasienie duszy może z niej wypuścić kiełek?
— Gdyby wam dać mniej grubą powłokę doczesną — mruknął drugi olbrzym — prędkobyście się z nią załatwili, łajdaki!...
— Trzeci majster powie acanu, jak się to robi — odpowiedział ten od miecha, widocznie łagodniejszy.
Teraz ubogi medyk zobaczył na progu kuźni trzecią, jeszcze posępniejszą istotę, która wykonywała dziwną pracę. Brała ona granitowe kule z zamkniętemi wewnątrz iskierkami, i strasznym stalowym kolcem, przy pomocy tysiącfuntowego młota, dziurawiła granit aż do środka. Za każdem uderzeniem granit jęczał i płakał krwawemi łzami. Ale wnet z jego wnętrza wydobywała się cieniutka łodyżka światła. Wtedy olbrzym wysadzał kulę z kuźni na powietrze, tam łodyżka rosła i pokrywała się gałązkami (albo więdła), a olbrzym brał znowu kulę, znowu wbijał jej kolec, aż do środka, znowu wydobywał nową łodyżkę światła, która, wystawiona na powietrze, znowu rosła.
I tak wciąż.
— Za pozwoleniem — rzekł do straszydła ubogi student, dotykając palcami czapki — a co to majsterek robi?
— Pomagam rozwijać się duszom — odpowiedział strach.
— Aż granit skwierczy — rzekł student.
— Ale zato, spojrzyj acan, co się robi z duszą...
Medyk wyszedł przed kuźnię i patrzył na stosy brył granitowych. Każda z nich miała po dwie, po trzy, a czasem i po dwadzieścia świetlnych łodyżek, na które stąd i owąd dmuchały wiatry. Gdy wiał wiatr łagodny i spokojny, jak czysta