Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za długie — mówił — na ćwierć łokcia... o!... Za szerokie na dłoń...
— To musi zobaczyć krawiec — wtrącił Łukaszewski.
— Poco krawiec?... — oburzył się Gromadzki. — Nogawice trzeba uciąć o tyle... o!... Ztyłu wyciąć klin, o taki... o!... Paski przesunąć, jeden tu, drugi tu... i wszędzie zeszywać podwójną nitką. Bo to przecie młody chłopak; żelazoby na nim pękło, a nie dopiero pojedyńcza nitka... Ale Barbara może to zrobi bez krawca.
— Barbarja!... — wrzasnął Kwieciński, chwytając dzwonek i biegnąc do okna. — Barbarja!...
— Mama poszła na miasto — odpowiedział za oknem cienki głosik, jak ze studni.
— Słuchaj, Gromada, długo tu jeszcze zostaniesz? — spytał Łukaszewski.
— Do trzeciej... Proszony obiad mam o trzeciej... w prywatnym domu.
— Będzie używał! — rzekł Kwieciński.
— Jak na kartoflisku — mruknął Leśkiewicz.
— Więc zrobimy tak — mówił Łukaszewski — ja ci, Gromada, zostawię czterdzieści groszy, a ty zawołaj babę, daj jej to tymczasem i opowiedz, co ma zrobić ze spodniami. Możesz także wspomnieć o tej podwójnej nitce, bo to dobra myśl; ale nadewszystko daj niewolnicy w zęby, ażeby wzięła się zaraz. Pewnie dziś pojedziemy z chłopcem do teatru, więc musi być spreparowany, jak na ostateczny egzamin. Masz tu spodnie, masz czterdziestówkę, a morduj babę, ażeby skończyła przed wieczorem.
— Za pozwoleniem!... — rzekł pochmurny Leśkiewicz. Spostrzegłszy, że czterdziestówka jest nowa, zabrał ją ze stołu, a położył czterdziestówkę z dziurką. — Na zadatek i taka wystarczy — dodał.
— A teraz w drogę — rzekł Łukaszewski, widząc, że dwaj koledzy już stoją w czapkach. — Wiesz, gdzie idziemy? —