Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przezywano pewnego kandydata matematyki, który w ciągu trzydziestu praktycznych wykładów nie mógł nauczyć się kontredansa, skutkiem czego musiał porzucić zbiorowe lekcje tańca).
— Otóż Popiel — ciągnął Łukaszewski — spotkał tam chłopca, właśnie Walka, którego wszyscy bili, ponieważ był niezdatny do robót wiejskich.
— Do pasania bydła... — mruknął Leśkiewicz.
— Tak... Ale zato miał wielkie zdolności do rzeźbiarstwa i robót mechanicznych...
— Naprzykład do otwierania cudzych zamków — wtrącił półgłosem Leśkiewicz.
— Popiel tedy — mówił dalej Łukaszewski — zajął się chłopcem, nauczył go czytać, pisać i rachować... A kiedy teraz oto, w czasie wakacyj, wziął go przy nas na egzamin, panna Marja Ciechońska była tak zachwycona jego postępami, że... postanowiłem wziąć go do Warszawy i kształcić dalej...
— Co znowu za panna Marja?... — spytał zdziwiony Kwieciński.
— Albo co nas obchodzi jakaś tam panna Ciechońska? — dorzucił Leśkiewicz.
Łukaszewski przez chwilę siedział ze spuszczoną głową, widocznie zakłopotany. Nagle zerwał się z krzesła i zawołał grzmiącym głosem:
— Eh!... co ja z wami będę gadał o rzeczach, na których się nie znacie...
— Na pannach Marjach znamy się — wtrącił Kwieciński.
Łukaszewski błysnął oczyma.
— No, no... Niezapominajko, tylko bez kpin... Panny Marji możemy nie dotykać...
— Nawet nie możemy inaczej... — szepnął Gromadzki.
— Właściwa zaś kwestja przedstawia się tak — ciągnął Łukaszewski. — Jest biedny, ale zdolny chłopak, który na