Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzewami widział równinę, gdzie rok temu chrześcijanie wygrali bitwę.
Widział pola pełne zbóż, od dwóch lat nieżętych, i ogrody pełne owoców. Na te pola wszystkiemi drogami zjeżdżali ludzie, ażeby osiedlić się na nowo. Spalone chaty były już odbudowane i drugie tyle przybyło nowych. Łąki miały pstry kolor od nadmiaru bydła, owiec i koni, które pasły się na nich.
— Bóg już zatarł ślady wojny — myślał pokutnik. — Może tak i moje grzechy zatrze?...
Ale jeszcze nie miał nadziei.
Wtem zobaczył kilka kobiet, które, śmiejąc się i śpiewając, szły z produktami na targ. A gdy bliżej podeszły, usłyszał rozmowę.
— Piękny rok! — mówiła jedna — takiego nie pamiętają najstarsi. W pszenicy dorosły człowiek chowa się z głową, a niektóre kłosy bodaj czy od kocich ogonów nie są większe.
— I winogrona obrodziły — rzekła najmłodsza. — A tam, gdzie padło najwięcej rycerzy, jest tak piękne wino czerwone, że po dwa dukaty nie kupisz beczki.
— Z ludźmi tak samo — dodała trzecia. — W każdej wsi od rana do nocy i od nocy do rana słychać muzykę; księża nie mogą nadążyć ze ślubami, a w małżeństwach już nie rodzi się po jednem dziecku, tylko po dwoje, albo po troje odrazu.
— Bogu dzięki! — chciał powiedzieć Gejza, ale tylko jęknął żałośnie.
Kobiety, spostrzegłszy człowieka, wiszącego za ręce i okrutnie pokaleczonego, zaczęły uciekać. Lecz opamiętały się i wróciły do pokutnika.
— Trzebaby zwołać chłopów — mówiła jedna — ażeby go odczepili z gałęzi, bo my przecie nie damy rady...
— Ale — odpowiedziała najmłodsza — pierwej trzeba go napoić, bo zamrze biedactwo.