Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiem rycerstwem pozbawieni zostali posiłków, a ze sześćdziesiąt tysięcy niewiernych znalazło się zewszechstron zamkniętymi w dolinie, którą szybko napełniała woda, nie mająca odpływu.
Nim zapadł wieczór, armja turecka po stronie Węgier została doszczętnie rozbita i zabrana w niewolę. A gdy zaświtał nowy dzień, Miklos ze szczytu swej skały ujrzał okropne widowisko.
Zamknięci w dolinie Turcy mieli już wody po ramiona; potok bardzo bystro przybierał. Napróżno nieszczęśliwi próbowali wdrapywać się na skały: co który wszedł, ześlizgiwał się w wodę, jak mysz w polewanym garnku.
Z początku klęli i grozili niewiadomo komu. Wreszcie poznawszy, że śmierć nieunikniona, zaczęli wznosić ręce ponad wzburzone fale, błagając Boga o miłosierdzie w życiu przyszłem.
Zbliżało się ono do biedaków wielkim krokiem, bo nadomiar zakłębiły się chmury, i na tonących zaczął padać rzęsisty deszcz.
Pobożnemu Miklosowi serce ścisnęło się na widok tej niedoli. Nigdy jeszcze tak gorąco nie pragnął miłować nieprzyjaciół i czynić dobrze nienawistnym, ale co mógł poradzić przeciw rozpętanym żywiołom?...
Wtem Bóg, litościwy ojciec nawet dla pogan, natchnął Miklosa świętą myślą. Widząc, że na tonących pada deszcz, pobożny przewodnik pobłogosławił go i, przeżegnawszy dolinę, zawołał:
— Ja was chrzczę!... W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego... Amen...
Na powierzchni wód widać było już ogolone głowy.
Ledwie skończył chrzest bogobojny Miklos, wnet przeleciało nad nim parę białych gołębi, potem kilka... kilkanaście... W zalanej dolinie jęki milkły; coraz więcej głów znikało pod wodą, a nad Miklosem coraz więcej przelatywało