Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ławy, miażdżąc siebie i pogan, ludzi i konie. Ściana pękła, a na środku utworzył się krwawy stos ciał, tak pogniecionych, jakby na ludzkie mrowisko zwalił kto skałę.
Za kirasjerami przeleciała lekka kawalerja i przypełznęły piesze kolumny, rąbiąc, koląc i strzelając rozbitego nieprzyjaciela.
Ale druga ściana turecka stała w miejscu nietknięta. Poganin wysunął przed siebie wozy i drewniane kozły i czekał natarcia. Tak go nic nie obchodził upadek pierwszej linji, tak potężna rezerwa nadciągała od gór, że Turcy zamiast martwić się, śpiewali i bębnili. Rozumieli, że w tym zwycięskim boju chrześcijańska armja stopniała do połowy, i widzieli, że im samym posiłki od wąwozu nadchodzą. Wciąż nadchodzą... wciąż nadchodzą!...
Ze skały, na której znajdował się Miklos, równie dobrze było widać pole bitwy, jak i górską dolinę, skąd przepaścistym gościńcem, obok wodospadu, spływała nadół druga armja pogańska.
Widząc garstkę zwycięskich chrześcijan i niezmierne tłumy jeszcze nietkniętych nieprzyjaciół, którzy, niby wezbrany potok, rwali się nadół, do boju, pobożny Miklos uczuł trwogę i żal. Ukląkł na szczycie, podniósł ręce do nieba i głośnym płaczem wzywał boskiego miłosierdzia.
Wtem ktoś trącił go. Miklos obejrzał się i zobaczył Gejzę. Magnat miał poszarpaną odzież i niedobry ogień w oczach.
— Chamie! — zawołał — jak tu zejść do jaskini, co jest przy wodospadzie?...
Około wodospadu Turcy ciągle szli tłumem, a za maszerującą ciżbą kipiała w dolinie sto razy liczniejsza czerń i wyła z gniewu, aby spaść nadół i dokończyć pogromu.
Na widok rozjuszonych pogan, którzy zagładą grozili światu, na widok zbrodniarza Gejzy, który ich sprowadził, bogobojny Miklos stracił panowanie nad sobą.
— Pięknie zrobiłem — pomyślał — miłując takiego nie-