Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cenić człowieka, który, gdy spłonęło sąsiednie miasteczko, ofiarował pogorzelcom paręset korcy zboża i kartofli, tudzież drzewa budulcowego dla dziesięciu najuboższych rodzin? Przypomnij też sobie, co nam opowiadał Radcewicz o powodach wyzbycia się sreber familijnych, a wkońcu dowiedz się, że ludzie nie znają wszystkich jego czynów dobrych, ponieważ ten złośnik, utracjusz i karciarz, o ile nie ukrywa się ze swemi wybrykami, o tyle cnoty spełnia w cichości i nietylko sam o nich nie mówi, ale obraża się, gdy inni o tem wspominają.
— Jeżeli tak, to pan sędzia byłby przezacnym człowiekiem — wtrącił Józef.
— No, widzisz — ciągnął Łoski. — A tymczasem jest to mieszanina szlachetności, hojności, odwagi ze złością, utracjuszostwem i karciarstwem.
Tak rozmawiając, szli parkiem, jedną z bocznych ulic, na końcu której stała altanka, wybudowana z pni brzozowych. Wtem, na zakręcie, Józef zatrzymał Łoskiego.
— Tam ktoś jest — rzekł, cofając się za krzak leszczyny.
Łoski poprawił binokli, lecz niczego nie dojrzał.
— Może ci się zdaje?
— Wcale nie — odparł Józef. — Teraz widzę dokładnie: siedzi Podolak z panną Klęską.
— A to ciekawe! Bo między nimi od kilku dni bardzo ochłódły stosunki. Podolak prawie unika jej.
— Psst! panie — szepnął Józef. — Za altanką jest Byvataky. On jakby się krył.
— A co! — rzekł Łoski. — Trzeba ich w jakiś sposób ostrzec.
I, wysunąwszy się na środek uliczki, zaczął wołać na cały głos:
— Stasiu!... Stasiu!... A chodź ino tutaj... Będziemy czekali na ciebie w brzozowej altance!
Teraz Józef dostrzegł, że Byvataky umyka gąszczem, a Po-