Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jutro?... — powtórzyła staruszka. — A cóż będzie z kamieniem?
— Właśnie, jeżeli pani pozwoli, pojadę na Zasław. Obejrzę kamień, zresztą mam tam jeszcze interes.
— Ha! jedź z Bogiem... nie masz tu co robić. A w Warszawie zachodź-że do mnie. Wrócę jednocześnie z hrabiną i z Łęckimi...
Wieczorem wpadł do niego Ochocki.
— Do licha! — krzyknął — tyle miałem z panem do pogadania... Ale cóż, pan ciągle okładałeś się babami, a teraz wyjeżdżasz...
— Nie lubisz pan kobiet? — rzekł z uśmiechem Wokulski. — Może masz racyą!...
— Nie to, żebym nie lubił. Ale od czasu jak przekonałem się, że wielkie damy nie różnią się od pokojówek, wolę pokojówki. Te baby — prawił — to wszystko gęsi, nie wyłączając najmądrzejszych. Wczoraj naprzykład pół godziny tłómaczyłem Wąsowskiej: naco przyda się kierowanie balonami? Mówiłem o zniknięciu granic, o braterstwie ludów, o olbrzymich postępach cywilizacyi... Ona patrzyła mi w oczy tak, iż głowę oddałbym, że mnie rozumie. A kiedy skończyłem, zapytała:
— Panie Ochocki, czemu się pan nie żeni? — Słyszałeś pan!...
Naturalnie, przez długie pół godziny wykładałem jej, że ani myślę się żenić, że nie ożeniłbym