Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiek, czy tak panie?... Ale i cóż, kiedy jednego dnia, siedząc przy jakiejś panience, wziął ją za rękę i... czy pan uwierzy?... zaczął czyścić swoję fajkę jej małym palcem!... No, jeżeli do tego prowadzi geniusz, dziękuję za genialnego męża!... Przejdźmy się trochę po lesie, dobrze panie?
Każdy wyraz panny Izabeli padał Wokulskiemu na serce, jak kropla słodyczy.
„Więc ona lubi Ochockiego (bo któżby go nie lubił?), ale za niego nie wyjdzie!...“
Szli wąską drogą, która stanowiła granicę dwu lasów: naprawo rosły dęby i buki, nalewo sosny.
Między sosnami, od czasu do czasu, błysnął czerwony stanik pani Wąsowskiej, albo biała okrywka panny Eweliny. W jednem miejscu rozwidlała się droga i Wokulski chciał skręcić, ale panna Izabela zatrzymała go...
— Nie, nie — rzekła — tam nie idźmy, bo stracimy z oczu całe towarzystwo, a dla mnie las tylko wtedy jest piękny, kiedy w nim widzę ludzi. W tej chwili naprzykład rozumiem go... Niechno pan spojrzy... Prawda, jak ta część jest podobna do ogromnego kościoła?... Te szeregi sosen, to kolumny, tam, boczna nawa, a tu wielki ołtarz... Widzi pan, widzi pan... Teraz między konarami pokazało się słońce, jak w gotyckiem oknie... Co za nadzwyczajna rozmaitość widoków!... Tu, ma pan buduar damski, a te niskie krzaczki, to taburety.