Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— On babcię kiedy skaleczy — odezwał się niezadowolony Starski. — Kto widział przyzwyczajać do takich pieszczot źrebięta, z których później wyrastają konie!
— Zawsze mówisz rozsądnie — odpowiedziała mu prezesowa, głaszcząc źrebaka, który kładł głowę na jej ramieniu, a później biegł za nią, tak, że parobcy musieli go zawracać do stajni.
Nawet niektóre krowy poznawały swoją panią i witały ją stłumionym rykiem, podobnym do mruczenia.
„Dziwna kobieta!“ — pomyślał Wokulski, patrząc na staruszkę, która umiała budzić miłość dla siebie nietylko w sercach zwierząt, lecz — nawet ludzi.
Po kolacyi prezesowa poszła spać, a pani Wąsowska zaproponowała spacer po parku.
Baron, lubo niechętnie, zgodził się na projekt, włożył gruby paltot, szyję okręcił chustką i wziąwszy pod rękę narzeczoną wysunął się z nią naprzód. O czem mówili? nikt nie wie, tyle tylko widziano, że ona była blada, on miał wypieki na twarzy.
Około 11-ej w nocy wszyscy rozeszli się, a baron pokaszlując, odprowadził Wokulskiego do jego pokoju.
— Cóż, przypatrzył się pan mojej narzeczonej?.. Jaka ona piękna!... Obraz westalki, panie, prawda? A jeszcze kiedy na jej buzi ukaże się ten wyraz dziwnej melancholii, uważał pan,