Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zjawia się dwu francuzów w przedziale. Krajobraz całkiem odmienny; szerokie horyzonty, wzgórza, winnice. Tu i owdzie wielki dom piętrowy, stary, ale krzepki, zasłonięty drzewami, zawinięty jakby w bluszcze. Znowu rewizya walizki. Zmiana pociągów, do wagonu wchodzi dwu francuzów i jedna francuzka i robią taki hałas, jakby ich było z dziesięcioro. Sąto ludzie widocznie dobrze wychowani; pomimo to śmieją się, kilka razy zmieniają miejsca i przepraszają Wokulskiego, lecz zaco, on sam nie wie.
Na jednej ze stacyi Wokulski pisze kartkę do Suzina: Paris — Grand Hôtel i daje ją konduktorowi wagonu razem z jakimś banknotem, nie troszcząc się ani o to, ile dał, ani o to, czy depesza dojdzie. Na następnej stacyi ktoś wsuwa mu w rękę cały zwitek banknotów i jadą dalej. Wokulski spostrzega, że znowu jest noc i znowu zapada w stan, który może być snem, a może tylko utratą przytomności.
Ma oczy zamknięte, pomimo to myśli, że śpi i że ten dziwny stan zobojętnienia opuści go w Paryżu.
„Paryż!... Paryż!... (mówi sobie ciągle śpiąc). Wszakże od tylu lat o nim tylko marzyłem. To przejdzie... Wszystko przejdzie!“...
Godzina 10-ta rano, nowa stacya. Pociąg staje pod dachem; hałas, krzyk, bieganina. Wokulskiego