Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieszkania, za które płacę mu 700 rubli bardzo regularnie, wszak prawda, panie Wirski?...
Rządca ukłonił się.
— Albo — ciągnęła baronowa — pan Wokulski usunie ze swego domu te brudy i niemoralność...
— Niemoralność? — spytałem.
— Tak, panie — potwierdziła baronowa, kiwając głową. — Te praczki, które przez cały dzień śpiewają jakieś wstrętne piosenki na dole, a wieczorem śmieją się nad moją głową, u tych... studentów... Ci zbrodniarze, którzy na mnie rzucają z góry papierosy, albo leją wodę... Ta nareszcie pani Stawska, o której nie wiem czem jest: wdową czy rozwódką, ani z czego się utrzymuje... Ta pani bałamuci mężów żonom, cnotliwym a tak strasznie nieszczęśliwym...
Zaczęła mrugać oczyma i rozpłakała się.
— Okropność!... — mówiła łkając. — Być przykutą do tak wstrętnego domu, przez pamięć dla dziecka, której nic już nie wydrze z serca... Wszakże ona biegała po tych wszystkich pokojach... Ona bawiła się, tam, od podwórza... I wyglądała oknem, przez które mnie, matce-sierocie wyjrzeć dzisiaj niewolno... Chcą mnie wypędzić ztąd,.. wszyscy chcą mnie wypędzić... wszystkim zawadzam... A przecież ja ztąd nie mogę wyprowadzić się, bo każda deska tej podłogi nosi ślady jej nóżek... w każdej ścianie uwiązł jej śmiech, albo płacz...