Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I w tej samej chwili rozległy się dwa pocałunki, sądzę, że w rękę.
— No, no, panie Maruszewicz, bez czułości!... Znam ja was. Obsypujecie pieszczotami kobietę, dopóki wam nie zaufa, a potem trwonicie jej majątek i żądacie rozwodu...
„Więc to Maruszewicz! — pomyślałem. — Ładna para...“
— Ja jestem zupełnie inny — odparł ciszej męski głos za drzwiami i znowu rozległy się dwa pocałunki, zpewnością w rękę.
Spojrzałem na eks-obywatela. Podniósł oczy do sufitu, a ramiona prawie do wysokości uszu.
— Frant!... — szepnął wskazując na drzwi.
— Znasz go pan?...
— Bah!...
— Więc — mówiła baronowa w drugim pokoju — niechże pan zaniesie do ś. Krzyża te dziewięć rubli na trzy wotywy, na intencyą, ażeby Bóg go upamiętał... Nie — dodała pochwili, nieco zmienionym głosem. — Niech będzie jedna wotywa za niego, a dwie za duszę mojej nieszczęśliwej dzieweczki...
Przerwało jej ciche szlochanie.
— Niechże się pani uspokoi!... — łagodnie reflektował ją Maruszewicz.
— Idź pan już, idź!... — odparła.
Nagle otworzyły się drzwi salonu i jak wryty stanął na progu Maruszewicz, za którym ujrzałem