Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kraj, z którego wypędzają szwaba... A, żem nie miał żony i dzieci, nie miałem dla kogo oszczędzać życia, więc, przez amatorstwo, jechałem z przednią strażą francuską... Szliśmy pod Magentę, panie Rzecki, choć nie wiedzieliśmy jeszcze, ani dokąd idziemy, ani kto z nas jutro zobaczy zachodzące słońce... Pan zna to uczucie, kiedy człowiek niepewny jutra, znajdzie się w kompanii ludzi również niepewnych jutra?...
— Czy ja znam!... Jedź pan dalej, panie Wirski...
— Niech mnie kaczki zdepczą — mówił ubogi eks-obywatel — że to są najpiękniejsze chwile w życiu. Jesteś młody, wesół, zdrów, nie masz na karku żony i dzieci, pijesz i śpiewasz i, cochwilę, spoglądasz na jakąś ciemną ścianę, za którą ukrywa się nasze jutro... Hej! — wołasz — lejcie mi wina, bo nie wiem, co jest za tą ciemną ścianą... Hej!... wina. Nawet pocałunków... panie Rzecki — szepnął, nachylając się rządca.
— Więc tedy, jakieście szli z przednią strażą pod Magentę?... — przerwałem mu.
— Szliśmy z kirasyerami — mówił rządca. — Pan znasz kirasyerów, panie Rzecki?... Na niebie świeci jedno słońce, ale w szwadronie kirasyerów jest sto słońc...
— Ciężka to jazda — wtrąciłem. — Piechota gryzie ją, jak stalowy dziadek orzechy...
— Zbliżamy się tedy, panie Rzecki, do jakiejś