Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieprzewidziana przeszkoda, która znowu mu nie pozwoli zbliżyć się do panny Izabeli? Potem jeszcze zrobił rachunek ostatnich handlowych obrotów, wysłał parę telegramów do Moskwy i Petersburga, a nareszcie napisał list do starego Szlangbauma, proponując, ażeby mu pożyczył swego nazwiska, w celu nabycia kamienicy Łęckich.
„Mecenas ma racyą — myślał. — Lepiej kupić ten dom pod cudzą firmą. Inaczej mogliby mnie podejrzewać o chęć wyzyskania ich, albo — co gorsze — posądzić o zamiar robienia im łaski!...“
Jednakże, pod powłoką obojętnych zajęć, kipiała w nim burza. Rozsądek głośno wołał, że jutrzejszy obiad niczego nie oznacza i nie zapowiada. A nadzieja cicho... cicho szeptała, że — może jest kochanym, a może dopiero nim będzie.
Ale cicho... tak cicho, że Wokulski z największą uwagą musiał się przysłuchiwać jej szeptowi.
Dzień następny, pełen znaczenia dla Wokulskiego, nie odznaczył się żadną osobliwością ani w Warszawie, ani w naturze. Tu i owdzie na ulicy kłębił się kurz, wzniecony miotłami stróżów, dorożki pędziły bez pamięci, albo zatrzymywały się bez powodu, a nieskończony potok przechodniów ciągnął się w jednę i drugą stronę, chyba poto, ażeby utrzymywać ruch w mieście. Niekiedy pod ścianą domów przesuwali się ludzie obdarci, skuleni, z rękami wbitemi w rękawy, jakby to był nie czerwiec, ale styczeń. Czasem, na środku ulicy, przewinął