Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Lepiej powiedz, mój synu, że są to skutki bezbożności i zdzierstwa Fenicjan — wtrąciła królowa.
Hiram odwrócił się do pani bokiem i mówił:
— Od trzech dni siedzi w Memfisie naczelnik policji z Pi-Bast, z dwoma pomocnikami i — już są na tropie mordercy i oszusta Lykona...
— Który wychował się w fenickich świątyniach! — zawołała królowa Nikotris.
— ...Lykona — ciągnął Hiram — którego arcykapłan Mefres wykradł policji i sądom... Lykona, który w Tebach, udając waszą świątobliwość, biegał nago po ogrodzie, jako warjat...
— Co mówisz?... — krzyknął faraon.
— Niech wasza świątobliwość zapyta się najczcigodniejszej królowej, gdyż ona go widziała... — odparł Hiram.
Ramzes zmieszany spojrzał na matkę.
— Tak — rzekła królowa — widziałam tego nędznika, lecz nie wspominałam nic, ażeby oszczędzić ci boleści... Muszę jednak objaśnić, że nikt nie ma dowodu na to, ażeby Lykon był nasadzony przez arcykapłanów, gdyż równie dobrze mogli to zrobić Fenicjanie...
Hiram uśmiechnął się szyderczo.
— Matko... matko!... — odezwał się z żalem Ramzes — czyliż w twojem sercu kapłani nawet ode mnie są lepsi?...
— Ty jesteś mój syn i pan najdroższy — mówiła z uniesieniem królowa — ale nie mogę ścierpieć, ażeby człowiek obcy... poganin... miotał oszczerstwa na święty stan kapłański, z którego oboje pochodzimy...
O Ramzesie!... — zawołała, padając na kolana — wypędź złych doradców, którzy cię popychają do znieważania świątyń, do podnoszenia ręki na następcę dziada twego Amenhotepa!... Jeszcze czas... jeszcze czas do zgody... do ocalenia Egiptu...
Nagle wszedł do komnaty Pentuer w poszarpanej odzieży.