Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Fenicjanin zbliżył się na palcach i, uklęknąwszy przed faraonem, szepnął:
— Gdy wasza świątobliwość raczy podpisać umowę z dostojnym Hiramem, Tyr i Sydon u stóp waszych złożą wszystkie swoje skarby...
Ramzes zmarszczył brwi. Nie podobało mu się zuchwalstwo Fenicjan, którzy ośmielali się stawiać mu warunki. Odparł więc chłodno:
— Zastanowię się i dam Hiramowi odpowiedź. Możesz odejść, Dagonie.
Po wyjściu Fenicjanina, Ramzes znowu zamyślił się... W jego duszy zaczęła budzić się reakcja.
„Ci handlarze — mówił w sercu — uważają mnie za jednego ze swoich... ba!... śmią ukazywać mi zdaleka wór złota, aby wymusić traktat!... Nie wiem, czy który z faraonów dopuścił ich kiedy do podobnej poufałości?...
Muszę to zmienić. Ludzie, którzy upadają na twarze przed wysłannikami Assara, nie mogą mówić do mnie: „Podpisz, a dostaniesz...“ Głupie szczury fenickie, które, zakradłszy się do królewskiego pałacu, uważają go za swój chlewik!...“
Im dłużej myślał, im dokładniej przypominał sobie zachowanie się Hirama i Dagona, tem silniejszy gniew go ogarniał.
„Jak oni śmią... jak oni śmią stawiać mi warunki?...“
— Hej!... Tutmozis... — zawołał.
Wnet stanął przed nim ulubieniec.
— Co rozkażesz, panie mój?
— Poszlij którego z młodszych oficerów do Dagona, ażeby zawiadomił go, że przestaje być moim bankierem. Za głupi on jest na tak wysokie stanowisko...
— A komu wasza świątobliwość przeznaczysz ten zaszczyt?
— W tej chwili nie wiem... Trzeba będzie znaleźć kogo między egipskimi albo greckimi kupcami... W ostateczności — odwołamy się do kapłanów.
Wiadomość ta obiegła wszystkie pałace królewskie i przed