Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chyba potknęła się i wpadła?... — rzekł pierwszy.
— Uuu!... Jezusie, Marjo, cóżeś ty mi, człowieku, narobił?... — biadał drugi. — A toć, jeżeli się utopiła, będą nas ciągali po sądach...
— Wola boska!... Płyńmy do przewozu; może tak prędko do karczmy uciekła...
Popłynęli do karczmy i dali znać, że stał się wypadek z nieznajomą panią. Karczmarz, karczmarka, gromada chłopów i bab, czekających na przewóz, rozbiegli się wzdłuż rzeki, wołali, wypatrywali, lecz nie dojrzeli nic.
Około szóstej wieczorem, gdy wrócił oczekiwany prom, dwaj przewoźnicy siedli w czółno i płynąc wgórę rzeki, spostrzegli zaplątaną w krzakach nogę... Tam leżały zwłoki pani Latter, o kilkanaście kroków od lipy i ławeczki, przy których miały się spełnić jej marzenia.
Odwieźli ją do przewozu, próbowali cucić, wreszcie położyli w rowie obok gościńca. A że miała otwarte oczy, i ludzie bali się, więc karczmarz nakrył ciało starym workiem.
I tak leżała cicho, z twarzą zwróconą do nieba, już tylko stamtąd wyglądając miłosierdzia, którego nie mogła doczekać się na ziemi.

W tej samej godzinie Madzia odbierała od panny Malinowskiej trzymiesięczną pensję, a Mielnicki jechał, co koń wyskoczy, od stacji kolejowej do przewozu, pewny, że zastanie panią Latter.
„Teraz nie wykręci mi się kobieta — myślał. — Rozwiodę i ożenię się... To będzie gospodarowała!... To mi się dom ożywi!...“


KONIEC TOMU PIERWSZEGO