Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ja wycierpiałam, kiedy pierwszy raz przyszło mi żegnać Kazia, choć wiedziałam, że co kilka miesięcy mieć będę go w domu... Z tobą, było mi jeszcze gorzej: ile razy wyszłaś na ulicę, myślałam z trwogą, czy ci się co nie stało, a każda minuta spóźnienia...
— Boże, jak matuchna musi być rozstrojoną! — zawołała ze śmiechem Helenka, całując matkę. -— Czy mogłabym przypuszczać coś podobnego...
— Bo nigdy nie mówiłam o tem, bo zamiast pieścić moje dzieci, jak inne, szczęśliwsze matki, mogłam tylko pracować dla nich. Ale sama zobaczysz, mając własne, jaka to wielka ofiara trzymać się zdala od dziecka, choćby dla jego dobra...
Na korytarzu rozległy się kroki, a Helenka nagle zawołała:
— Ada już wychodzi!...
Pani Latter odsunęła się od córki.
— Jeszcze nie — rzekła sucho.
Potem usiadła na fotelu i spuściwszy oczy, mówiła zwykłym tonem:
— Dam ci jeszcze dwadzieścia pięć rubli, wyłącznie na marki, ale... pisuj do mnie codzień.
— Codzień, matuchno?... Przecież mogą być dnie, kiedy wcale nie wyjdę z domu... O czemże wtedy pisać?
— Mnie nie chodzi o opisy miejscowości, które mniej więcej znam, ale o ciebie... Zresztą pisuj, kiedy chcesz i jak chcesz.
— W każdym razie dwadzieścia pięć rubli nie zmarnują się!... — rzekła z przymileniem panna Helena. — Ach, te pieniądze... Dlaczego ja nie jestem wielką panią?...
— Masz kredyt u Ady, prosiłam ją... Ale, Helenko, bądź oszczędna... bądź oszczędna... Wiem, że potrafisz być rozsądną, więc w imię rozsądku, jeszcze raz proszę cię: bądź oszczędna!...
— Matuchna przypuszcza, że ja będę garściami rozrzucać pieniądze?... — zapytała panna Helena, robiąc grymasik.