Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— We środę, wieczornym pociągiem, jeżeli panie raczą — odpowiedział Solski i zaczął żegnać panny.
Wkrótce po jego odejściu i Helenka opuściła salonik Ady, która, zostawszy sam na sam z Madzią, rzekła:
— Cóż ty na to, Madziu?
Przytem patrzyła na nią w sposób tak smutny i dziwny, że Madzia zastanowiła się.
— O czem mówisz, kochanko, czy o wyjeździe?
— Ach, o wyjeździe i nie o wyjeździe... O różnych rzeczach — odpowiedziała Ada. Nagle uścisnęła ją i przytuliwszy głowę do jej ramienia, szepnęła:
— Ty nawet nie wiesz, Madziu, jaka ty jesteś dobra, szlachetna, prosta... I powiem ci, że chyba mniej znasz świat, aniżeli ja, choć dopiero zaczynam go poznawać troszeczkę, troszeczkę...
— To tak, jak ja — zawołała Madzia. — I to nawet niedawno, od kilku tygodni jakoś inaczej patrzę...
— To tak, jak ja... Czy myślisz i o Joasi?...
— I o Joasi, i o różnych innych rzeczach. — A ty?...
— O i ja, ale o tem niema co mówić — rzekła Ada.

Na kilka dni przed wyjazdem zagranicę mieszkanie Helenki zamieniło się na szwalnię. Pani Latter sprowadziła trzy specjalistki: krojczynię, maszynistkę i wykończarkę i kazała im zrobić przegląd całej garderoby córki. Z kuchni do gabinetu wniesiono prosty stół, na którym pochylona krojczyni, z metrem na szyi i nożyczkami w rękach, cały dzień podcina i poprawia staniki i spódnice. Od siódmej rano do jedenastej wieczór kiwa się nad warczącą maszyną blada maszynistka, której siedząca pod oknem wykończarka od czasu do czasu przypomina:
— Czekam, panno Ludwiko...
Albo też: