Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kozacy doszli do chałupy, zaczęli pukać w okienko i we drzwi.
„Możeby zejść?... — pomyślał Kazimierz. — Przecie mam paszport...“
Czuł, że ręce i nogi kamienieją mu, a w piersiach niema jednej fibry, któraby nie drżała.
„Naprawdę możeby zejść? — myślał. — Kto wie, czy mi się i tym razem nie uda?...“
Nagle wyobraził sobie, że ten elegancki kozak z puklem chwyta go za kark i po śniegu ciągnie do oficerów, niby kawał padliny. Wstrząsnął się całem ciałem; przyłożył brauning do prawego ucha i — lekko nacisnął cyngiel... W jego głowie zahuczały dzwony całego świata, kula ziemska rozleciała się na ogniste kawałki i — zaczął się spokój wieczny...
Tymczasem kozacy nie przyszli bynajmniej aresztować Świrskiego; nie wiedzieli nawet, że jest na strychu. Oficerowie wysłali ich po prowjanty, więc, zastawszy drzwi zamknięte, kozacy zaczęli pukać, a gdy im nikt nie otwierał, poszli do innych chałup.
Biedny Kazimierz pośpieszył się i tym razem.


KONIEC