Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chali na wzgórze, naprzeciw kuzienki. Gdy rozsunęli się, Kazimierz zobaczył — odprzodkowaną armatę.
W tej chwili przy kuźni dmuchnął niebieskawy dymek, i padł strzał karabinowy: jeden, drugi, trzeci... To Zajączkowski dał znać, że i on widzi armatę.
Chwila ciszy — i potężny, uroczysty huk zatrząsł chatą, gdzie leżał Świrski, a pocisk armatni wybuchnął o kilkanaście kroków przed kuzienką. Drugi huk — i zleciał kawałek dachu. Trzeci grom — wybił dziurę w ścianie kuźni, z której znowu odpowiedziano strzałami rewolwerowemi.
Świrski zamknął oczy i usłyszał jeszcze pięć piorunów, od których zdawało się, że podskakuje ziemia. Potem zaległa cisza... a potem zaszemrało wojsko... Gdy Kazimierz otworzył oczy, zobaczył na miejscu kuźni kupę gruzów, z pośród których ktoś wydobył czarny przedmiot — niby rękę czy nogę.
„Ten człowiek miał pogrzeb!... — pomyślał Świrski, i sinawe usta złożyły mu się do uśmiechu. — Jeżeli teraz odejdą — marzył dalej — a odejść powinniby, mam do samej Galicji otwartą drogę i — wspomnienia, jakiemi chyba jeszcze nikt się nie pochwalił...“
Istotnie wojsko zaczęło zbierać się w małe kolumny, i armata zjechała ze wzgórza. Nagle Świrski spostrzegł, najdalej o sto kroków od siebie, dwu oficerów, którzy, rozmawiając z grupą kozaków, wskazywali na jego chatę. W Kazimierzu serce bić przestało.
„Chyba wiedzą, że tu jestem?... Czyliżby denuncjowała mnie gospodyni?...“
Od grupy oderwało się czterech kozaków. Jeden, olbrzymi, szpakowaty brunet, szedł naprzód, dwaj inni niezgrabnie wlekli się za nim, czwarty, spóźniwszy się nieco, biegł w eleganckich podskokach, kokieteryjnie unosząc poły szynelu. Miał on minę młodzieńca, zaufanego w swoją piękność, z pod płaskiej furażerki, osadzonej nabakier, sterczał mu duży pukiel jasnych włosów.