Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Świrski przeskoczył przez płot i chyłkiem, pomiędzy krzakami, biegł na wschód ode wsi; lecz, gdy zbliżył się do granicy, znowu zobaczył oddziałek piechoty, wynurzający się z pomiędzy wierzb.
„No, przecież nie zginę z tym bandytą!...“ pomyślał Kazimierz, i ogarnęła go, już niewiadomo który raz w tych dniach, niewypowiedziana trwoga. Lękał się, że może być schwytanym; lękał się, że w więzieniu zdradzi wszystko, o czem było mu wiadomo; lękał się wreszcie, że zobaczy coś strasznego.
Zaczął biec, potknął się w śniegu i upadł, zerwał się i zadyszany, prawie nieprzytomny, wpadł do chaty, której gospodyni, siedząc przed ogniem, spokojnie obierała kartofle... To go otrzeźwiło. Głęboko odetchnął i rzekł:
— Matko... nie jestem bandyta, tylko podróżny... Ukryjcie mnie przed wojskiem, a dam wam pięćdziesiąt rubli...
— A paśport pan ma?... — zapytała powoli baba.
— Mam... mam...
— To niech se pan wlezie na górę i weźmie za sobą drabinę.
W sieni stała drabinka, sięgająca do otworu strychowego. Świrski wbiegł po niej i prędko wciągnął ją za sobą. Potem upadł na jakiś łachman i zamknąwszy oczy, prędko dysząc, przysłuchiwał się rzadkim wystrzałom. Wystrzały niekiedy milkły, potem odezwało się ich dwa lub trzy, jeden po drugim, czemu znowu odpowiedziały salwy: jedna... druga... trzecia...
„Znajdą mnie, czy nie znajdą?... — myślał. — No, zanimby tu weszli, położyłbym kilku... Ale w takim razie spalą chałupę i zabiją gospodynię?...“
Wypił resztę wódki i — wpadł w jeszcze większe rozdrażnienie. Zdawało mu się, że z mroku, jaki go otaczał, wynurzają się dwa słupy, a na nich poprzeczna belka, pod którą chwieje się ludzka głowa, okryta workiem.
„Stryj nie przeżyłby, gdyby mnie powiesili... Pfu!... być