Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nienka nie miałaby starać się o zamążpójście? A pocałunki?... Czyliż to jeden z jego kolegów całował panny i nie żenił się, ani gniewał, gdy one starały się wyjść za innych, za dorosłych...
Stan apatji, w jakiej był pogrążony, mógłby nawet wydawać się przyjemnym, gdyby od czasu do czasu nie wybuchała w duszy Kazimierza nagła trwoga. To wiatr silniej dmuchnął, to gałąź zaszeleściała, to może ptak nocny przeleciał, i nagle ogarniała chłopaka ogromna bojaźń. Serce uderzało gwałtownie, chciał zrywać się, uciekać... Lecz, gdy włożył rękę w kieszeń i dotknął brauninga, uspakajał się.
„Choćby mnie cały pułk otoczył, cóż mi zrobią?...“ — pomyślał.
Chłop wrócił zmieszany.
— Musimy, paniczu, cofnąć się — rzekł — bo w drugiej wsi sołdaty...
Kazimierz znowu wsiadł do sanek, znowu jechali wśród ciemności, znowu ogarniały go dziwaczne marzenia. Zdawało mu się, to — że ktoś siedzi obok niego, to — że stoi za nim i szepcze... Przypomniał sobie stryja i... poczuł łzy pod powiekami... Potem przywidziało mu się, że rozmawia z Jędrzejczakiem. — „Miałem nielada kłopot! — mówił cień — ale jakoś wykaraskałem się...“ A potem zdawało mu się, że słyszy głos Linowskiej, która mówiła: „Pod Twoją obronę...“
— Pod czyją obronę? — zapytał głośno, aż się chłop obejrzał.
Jeszcze dwa razy stawali w drodze, jeszcze dwa razy Świrski wysiadał z sanek, a chłop jechał na zwiady i powracał z wiadomością, że — trzeba cofnąć się, gdyż niedaleko nocują strażnicy, kozacy, albo oddziałek piechoty. W jednem zaś miejscu nawet powiedzieli chłopu, że — stoi armata.
Kazimierz uśmiechnął się; zresztą — było mu wszystko jedno. On chciał przedewszystkiem zasnąć, chciał odpocząć, chociażby w grobie...