Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A za tak małą ofiarę z naszej strony, jaką jest śmierć, czyli przyjemny sen, zobaczycie, ile szczęścia pozyska ogół i ci nasi towarzysze, którzy przeżyją innych... Każdy człowiek będzie miał robotę, ale z jego zarobków nic nie będą mu strącali majstrowie, ani przedsiębiorcy, ani właściciele domów... Za osiem godzin pracy będzie miał taką zapłatę, że nietylko wystarczy mu na dobre utrzymanie, ale i na uczciwe rozrywki. Kobiety będą spełniać tylko łatwe zajęcia, a brzemienne przez trzy miesiące będą odpoczywały. Każde dziecko będzie miało opiekę i naukę, każdy chory — lecznicę, każdy starzec przytułek... Nie będzie głodnych, ani obdartych, ani sierot, ani opuszczonych, ani... wyzyskiwaczy... Każdy kapitalista, poznawszy nowy ustrój społeczny i przekonawszy się, że jest mu w nim lepiej, niż było dotychczas, dobrowolnie odda swój majątek...
— Ale, dopóki nie oddaje, trzeba mu z pyska wydzierać... — odezwał się ktoś.
— Najlepiej odrazu w łeb, a pieniądze do kabzy...
Mówca w okularach zatrząsł rękoma i wybuchnął:
— Na dobro publiczne... na cześć proletarjatu zaklinam was, towarzysze... jeżeli podniesiecie rękę na kogo, to tylko w ostateczności... Walczyć z silnymi musimy, ale bezbronnych mordować!... Nie, ręce nasze, któremi zdobywamy wolność i szczęście dla wszystkich, muszą być czyste, niezmazane krwią...
— Ani złodziejstwem... — wtrącił inny głos.
— Rabunek nigdy!... — wołał mówca. — Za wszystko zawsze płacić, a jeżeli zdobywacie pieniądze rządowe, albo musicie skonfiskować jakiś fundusz prywatny na rzecz ogólnego dobra, róbcie to formalnie...
— W takich wypadkach wystawia się kwity...
— Które, gdy zwyciężymy, będą wypłacone — kończył mówca.