Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do Kazimierza zbliżył się Starka w towarzystwie mężczyzny z bystremi oczyma.
— Mój kolega Świrski — rzekł Starka. — A to nasz... towarzysz, Dziewiątka... Prowadzi nas dzisiaj...
— Pan naczelnik ma co do rozkazania?... — spytał Dziewiątka.
— Nie jestem naczelnikiem i nie rozkazuję... Mogę tylko prosić... — odpowiedział Świrski.
— Jeść!... wódki!... — wołali inni towarzysze.
— Może i pan zechce co zjeść, albo napić się?... — pytał Dziewiątka.
— Jeżeli można, chciałbym się trochę położyć — rzekł Świrski.
Dziewiątka wziął za rękę Kazimierza i wprowadził go do jaskini, gdzie palił się ogień. Była to oddawna zarzucona kopalnia kamienia wapiennego, dosyć głęboka, posiadająca niejedno wejście.
Przy ognisku siedziało kilku ludzi w wyszarzanej odzieży. Jeden palił fajkę bardzo dobrego tytoniu, drugi na węglach ustawiał duży imbryk, trzeci — odgrzewał mięso, cuchnące dymem i łojem. Świrski pomyślał, że tego przysmaku nigdy nie wziąłby do ust...
Minąwszy ognisko, Dziewiątka zaprowadził Świrskiego w głąb jaskini, gdzie leżał stos gałązek świerkowych i jodłowych.
— O, tu może pan odpocząć... Dobranoc!... — rzekł Dziewiątka i szybko wrócił na polankę, do upominających się o jadło, herbatę i wódkę.
„Trzeba przyznać — myślał Świrski, kładąc się na gałązkach — że moi koledzy wyglądają na prawdziwych zbójów!... To mnie tylko uspakaja, że za tydzień i ja będę do nich podobny.“
Wyciągnął się, nasunął baranią czapkę na głowę i począł marzyć. W tej chwili był prawie kontent, że opuścił Leśni-