Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam... ale zdaje mi się, że i pan, i mój Władek, i wy wszyscy wogóle jesteście w błędzie. Chyba zgodzi się pan, że ludzie starsi, doświadczeni, trochę lepiej od was rozumieją: co jest dobrem dla kraju? Jakże więc może być dobrem to, od czego oni nietylko odsuwają się, ale nawet was na wszelki sposób chcą odciągnąć?...
— Proszę pani, rewolucja byłaby dobrą, gdyby nie wmieszały się do niej jakieś podłe żywioły, które z jednej strony sieją niezgodę w narodzie, a z drugiej dopuszczają się zbrodni — przerwał Kazimierz.
— Nie potrafię na to odpowiedzieć — rzekła Linowska. — Wiem, że naprzykład Dębowski, a i starsi panowie w Hutach Żelaznych zawsze mówili, że ta rewolucja skończy się źle... Nie o nią jednak chodzi. Ma pan żal do stryja, że napisał list, według pana niedobry, a według mnie tylko rozpaczliwy... Wy, młodzi, nawet nie domyślacie się, czem jest dziecko dla rodziców, a choćby i dla opiekuna, który je wychował... Nie wiecie o tem, że w ciągu kilku czy kilkunastu lat wspólnego pożycia serce ludzkie tak przyrasta do dziecka, że, gdy ono zadrapie się w palec, nam kaleczy się dusza, gdy ono potknie się, my jesteśmy złamani, a gdy ono cierpi, gdy jest zagrożone, dla nas już niema szczęścia w życiu... Więc czy może się pan dziwić, że stryj napisał ostry list?... Przecież to nie on pisał, tylko ciężka jego boleść... Przecie to jemu robi się zimno, gdy pomyśli, że pan na mrozie będzie tułał się po lasach; przecie jego serce pójdzie za panem do więzienia, na wygnanie, nawet na śmierć...
W tej chwili Kazimierz schwycił jej rękę i mocno przycisnął do ust, cicho szlochając. Linowska objęła go za głowę i płakała razem z nim.
— Biedne, kochane dziecko!... — szeptała.
— Nędzny jestem!... — mówił Świrski. — Teraz rozumiem, jaką krzywdę zrobiłem państwu, przysięgam... mimowoli!... — Życie oddałbym, żeby to można było cofnąć...