Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieniądze... Ale wzamian daj mi słowo, że — gdy ci powiem: wszystko jest dobrze! ty, jakeś Świrski, wyjedziesz do Galicji i tam posiedzisz — miesiąc. Czy powrócisz do kraju, czy wyjedziesz do Rosji, aby wojować na współkę z nieistniejącą armją rewolucyjną, to już nie należy do mnie. Ale miesiąc musisz przesiedzieć w Galicji i ochłonąć... Mam twoje słowo?...
Świrski pomyślał i podał mu rękę.
— Ma pan rację — rzekł — jestem głupi i powinienem wrócić do sztuby...
— Do uniwersytetu, kochany panie! — rzekł doktór. — I ja od karabina powróciłem do szkolnej ławy, a jakem się uczył!... jak mi się chciało uczyć!...

Doktór wyszedł z pokoju, a w kilka minut później wbiegła zaczerwieniona od mrozu służąca, mówiąc:
— Paweł już zaprzęga i kazał spytać, co pójdzie do sanek?
Pani Linowska chwyciła się oburącz za głowę.
— Bójcie się Boga — zawołała — ależ ja jeszcze nie skończyłam pakować!...
— A ja idę przebrać się — rzekł Linowski. — Jak trzeba, to trzeba...
— Prędzej śmierci spodziewałabym się, aniżeli takich świąt... — szepnęła Linowska. — Każdej Wigilji bywało u nas po kilkanaście osób, a dziś nawet mąż i chłopak wyjeżdżają!...
Świrski zarumienił się, a Władek szybko wtrącił:
— Mamusia nazywała mnie babą, kiedy niepokoiłem się o tatkę, a dzisiaj sama babieje na myśl, że na Wigilję trzeba będzie mniej ryb ugotować...
— Nie o ryby mi chodzi, ale o tę drogę waszą, która wcale nie jest bezpieczna...
— Dla tatki i dla mnie?... — zaśmiał się Władek. —