Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zanim odpowiedział Władkowi, że spać nie będzie, usłyszał na dole ruch i podniesione głosy kobiece. Zbiegli obaj i trafili na taką scenę:
— No, powiedzcie państwo, gdzie ja mam głowę?... — zapytywała panna Jadwiga. — Przecie wszystkim wiadomo, że na rozdrażnienie najlepszem lekarstwem są silne dawki bromu!...
— To prawda! — zawołał Świrski, dziwiąc się, że i jemu taka prosta myśl nie przyszła do głowy.
— Ależ tak!... tak!... — powtarzali Władek i pan Klemens.
— Ja napiszę do aptekarza w Żelaznych Hutach — mówiła panna Jadwiga — ale kto pojedzie?... Możeby pan Klemens?...
— Ja pojadę... — odezwał się Świrski.
— Nie znasz drogi... — wtrącił Władek.
— To możebyśmy... pojechali razem? — zwrócił się pan Klemens do Świrskiego.
Ale pani Linowska oświadczyła, że sprawę najlepiej załatwi parobek, który w chwilę później wyjechał do Hut, a w godzinę przywiózł sporą flaszkę bromu.
Panna Jadwiga nalała łyżkę lekarstwa i podała Linowskiemu.
— A jeżeli mu zaszkodzi? — zapytała z niepokojem pani Linowska.
— Ja odpowiadam!... — rzekła panna Jadwiga stanowczym głosem.
— Zaręczam!... — dorzucił Świrski.
— Przecież pan nie doktór?... — odezwał się cierpkim tonem pan Klemens.
Tymczasem chory zażył lekarstwo, mrucząc:
— Ciekawym, co teraz będzie?...
W oczach jego malowała się nieufność i trwoga.
— Ach, żeby nareszcie przyjechał Dębowski!... — szepnął