Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



VIII.

Linowski najgorzej miał się w sobotę, po powrocie z Żelaznych Hut: chwilami nie wiedział, że jest w domu, nie poznawał otaczających, krzyczał, że nie odda pieniędzy rabusiom. A że lekarz fabryczny wyjechał na kilka dni do Warszawy, a Dębowski, pomimo telegramu, nie przyjeżdżał, więc kuracją podleśnego zajęła się jego małżonka.
Położyła mu na karku synopizm, na głowie zimny okład, dała mu gorzkiej soli, kwiatu pomarańczowego, kropli laurowych, i w rezultacie ku wieczorowi chory — zaczął się uspakajać.
Nie mówił już o napadzie i pieniądzach, wiedział, gdzie jest, poznawał osoby otaczające, nawet dziękował Świrskiemu za przywiezienie go do domu. Ale niepokój jeszcze go nie opuszczał. Podleśny nie chciał się rozebrać, nie kładł się na łóżku, tylko na kanapie, wstawał, chodził po pokoju, wyglądał na dwór... Stosunkowo czuł się najlepiej i najbezpieczniej, gdy, leżąc, mógł trzymać za rękę syna, albo Świrskiego.
Biedny Władek, patrząc na ojca, w ciągu doby pobladł; oczy mu podsiniały, nos jakby wydłużył się. Zato matka, pani Hanna Linowska, prędko odzyskała energję.
Co pół godziny wpadała do pokoju męża, a potem biegła do kuchni, do śpiżarni, do obory, do pokojów gościnnych, wszystko widziała, wszędzie wydawała rozporządzenia krótkie i jasne, pomimo że z piątku na sobotę przez całą noc nie zmrużyła oka, nawet nie oparła głowy na poduszkach. Spostrzegłszy zaś, że Władek szlocha w kącie, zgromiła go: