Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozwólcie mu... zostawcie go... — przerwał badający. — Bardzo to jest piękne, co pan mówi, że nie zabiłby muchy... a jednak są świadkowie, którzy pana widzieli we środę wieczór, po zabiciu strażników, uciekającego z ulicy Starej...
— We środę?... wieczór?... Ja nawet wtedy nie byłem na Starej ulicy... — odparł, śmiejąc się, Jędrzejczak.
— A gdzie pan był?...
— Nie pamiętam... — odpowiedział Jędrzejczak głosem nieco zmienionym. Przypomniał sobie, że właśnie o tej porze był na zebraniu związku Rycerzy Wolności, gdzie nawet mówiono o potrzebie zabójstw politycznych, przeciw czemu on gorąco oponował.
— Trzeba, ażeby pan sobie przypomniał — rzekł badający.
— Wątpię, czy mi się to uda.
— A ja bardzo pana proszę i bardzo panu radzę, ażeby pan sobie przypomniał — odezwał się po raz drugi artylerzysta. — Pan wie, że nad panem śmierć wisi?
Jędrzejczakowi krew uderzyła do głowy.
— A nad panem i nad wami wszystkimi nie wisi śmierć?... — zawołał. — Czy zdaje się wam, że będziecie żyli wiecznie?... Mnie za co śmierć może grozić?... Jaki sąd wydałby taki wyrok na niewinnego?... Strachy na lachy, proszę pana!..
W tej chwili stojący przed nim żandarmi wzięli go pod ręce i odprowadzili do aresztu.
— Złodzieje!... psubraty!... — mruczał zirytowany Jędrzejczak. — Im się zdaje, że mnie przestraszą śmiercią...
W samotnej izbie wnet uspokoił się, a nawet odzyskał dobry humor; jednocześnie poczuł głód i zaczął kołatać we drzwi pięściami i nogami, wołając, ażeby mu jeść dali.
W pół godziny przyniesiono ogromny bifsztyk i kubek herbaty. Podoficer żandarmski, który mu pokrajał mięso, rzekł półgłosem: