Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podleśny rzucił lejce, wyskoczył z sanek i pobiegł do tego, który zapytał: kto jedzie?...
— Wła... Władek?... — zawołał chrapliwym głosem Linowski. Zdawało mu się, że otrzymał cios w głowę. W oczach pociemniało mu, serce zaczęło bić gwałtownie.
— Tatuś?... a tatuś co tu robi?...
— To ty, Władziuś?... Ty?... — pytał Linowski, podnosząc ręce do głowy. — Ty! z rabusiami?... I napadasz własnego ojca?... Kto ci powiedział, że ja wiozę pieniądze?
Młodzi ludzie otoczyli podleśnego, a syn, przerażony jego głosem i ruchami bezładnemi, zapytał:
— Jakie pieniądze?... Co tatuś mówi?...
— Pieniądze fabryczne...
— A to pyszny kawał!... — zawołał jeden z młodzieńców, Starka.
— Panowie — mówił napół nieprzytomny Linowski — panowie!... Albo mi zostawcie pieniądze, albo... mnie zabijcie... Władku... zhańbisz się i zgubisz ojca...
— Czy on pijany?... — szepnął Starka do Świrskiego.
Teraz Świrski zwrócił się do podleśnego:
— Mówi pan do nas, jak do rabusiów. Władku, wytłomacz-że ojcu, że my nie zajmujemy się kradzieżą...
— A jednak — przerwał podleśny — wiem, że mieliście mię napaść... byłem śledzony w mieście... jeden zabiegł mi drogę... na gościńcu przewrócili sanie z drzewem, ażeby mnie zatrzymać... Byłem pewny, że napadną mnie na szosie...
Władek już spostrzegł, że z ojcem dzieje się coś niedobrego. Podleśny nigdy nie mówił tak dużo, ani w taki sposób.
— Tatusiu... — rzekł błagalnym tonem chłopiec — przecież to my... ja, Świrski... Starka... wszystko moi koledzy...
— Pocóżeście mię napadli?...
— Przepraszamy pana... to był nieszczęśliwy żart... — odezwał się Świrski.
— Zatem jeszcze nie koniec... — odparł rozdrażniony Li-