Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wódki, zabrał swój rewolwer i, pożegnawszy gospodarza, pokłusował do doktora. Tam powierzył konia stróżowi i poszedł na górę.
— Jesteś, stary?... — zawołał Dębowski. — Cóżto, niema Władka?...
— Pojechał do Świrskiego i nawet nie widział się ze mną — odparł markotnie Linowski.
— A prawda!... Takie warchlaki, jak umówią się na łobuzerkę, gotowi zapomnieć nawet o jedzeniu i spaniu, nietylko o rodzicach... Szkoda, byłoby ci raźniej we dwu...
Schylił się i z pod szezlonga wydobył kobiałkę.
— Spróbuj-no jej... — rzekł do podleśnego. — Ciężar, co?...
— O, psiakrew!... — stęknął Linowski. — To tu jest pięćdziesiąt tysięcy rubli...
— Tylko dwadzieścia siedem w połowie złotem, w połowie papierami. Resztę sam przywiozę, ale wyszlij do mnie jutro albo pojutrze telegram... A nie rozmyśliłeś się? Bo, powiadam ci, jeżeli nie masz silnego nagabania, ażeby przewieźć te rupiecie, lepiej nie podejmuj się... Irytacja, mój stary, w naszym wieku, tak samo szkodzi, jak łajdaczenie się...
— Co też doktór gada!... — odburknął Linowski. — Dziecko jestem?... podejmuję się bez namysłu, czy jak?...
— Czekaj-no jeszcze!... — zawołał doktór. — Dostaniesz takiej wódki, że ci się Żyżyn przypomni...
Wybiegł do sypialni i w kilka minut powrócił, niosąc płaską butelkę, dobrze zatkaną, i pełny kieliszek.
— To — mówił, dając podleśnemu butelkę — to masz na drogę. A tego zażyj na miejscu.
Linowski butelkę wsunął do kieszeni, wódkę wypił, splunął i uścisnął rękę doktorowi.
— Daj, Boże, do prędkiego zobaczenia... — rzekł, wieszając kobiałkę na ramieniu.