Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Należałem... nawet dla was porzuciłem socjalistów, ponieważ urządzali morderstwa. Ale dziś wy chcecie robić to samo...
— Nie będziemy mordować... będziemy atakować ludzi liczniejszych i może lepiej, aniżeli my, uzbrojonych...
— Więc jesteście warjaci... Bo sam tłomaczyłeś, jako wielki taktyk czy strategik, że aby odnieść zwycięstwo, trzeba mieć lepsze wyćwiczenie, lepszą broń i więcej ludzi...
— Ale też i nieraz mówiłem, że ludzie, gotowi na śmierć i dobrze kierowani, mogą rozbić nieprzygotowanego nieprzyjaciela... — odparł Świrski. — Zresztą pamiętaj, że w wojsku jest mnóstwo sprzysiężonych, którzy albo pomogą nam, albo co najmniej nie będą przeszkadzali...
— Zawsze te napady znienacka...
— A Japończycy nie napadli znienacka floty rosyjskiej w Porcie Artura? A pieniądze nieprzyjaciół — czy nie stanowią zdobyczy wojennej?...
Jędrzejczak zamyślił się.
— Dobrze — odpowiedział — jak zrobicie się wojskiem, choćby tylko partyzantami, będę należał do was... Wtedy zobaczymy: czy jestem tchórz... Ale do dzisiejszej awantury nie należę, bo jest głupia...
— Oho!... miarkuj się!... osioł!... skacze wszystkim do oczów!... — zaszemrano.
— Powinieneś przynajmniej uszanować tych, którzy idą na niebezpieczeństwo — rzekł Świrski
— Owszem... Jeżeli chcecie, mogę na przeprosiny pocałować każdego w rękę... Kiedy będziecie zdobywali koszary, pójdę z wami... Ale włóczyć się zimą po lasach, alarmować chłopów i Żydów, ani zabierać kas — nie chcę...
— Przecież to nie jest decyzja ostateczna — odezwał się Soliter. — Oni spróbują, co można zrobić... a gdy przekonają się, że nic, powrócą do domu...