Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzewo... Cóżto, czy ja was chciałem przekupić?... — zapytał mecenas, przyjacielsko pochylając się do Linowskiego.
— Czort wie, co się tu u was dzieje!... — mruknął podleśny. — Zabijacie strażników, rabujecie kasy, pożądacie cudzych majątków i mówicie, że z tego urodzi się dobre dla wszystkich... A tymczasem Pan Bóg zapowiedział: nie kradnij, nie zabijaj, nie pożądaj cudzego...
— Stare bajki!... — rzekł mecenas, kiwając ręką.
Tak rozmawiali i jedli: mecenas swój kawior, podleśny — kulebiakę, zupę rybną, szczupaka... Gdy nalał pierwszą szklaneczkę marcowego, wbiegł zadyszany Josek.
— A cóż mój syn?... — zapytał podleśny.
— Pani Wątorska — odparł faktor — najpierwej kazała się wielmożnemu panu pięknie pokłonić za tego zająca...
— Ale syn?... — przerwał niecierpliwie Linowski.
— Pani Wątorska kazała powiedzieć, że panicz poszedł z kolegami na zabawę, ale że już zapakował rzeczy i dziś ma pojechać z kolegami także na zabawę...
Linowski rozłożył ręce na stole i osłupiały wpatrywał się w Joska.
— Co ty wygadujesz?... — odezwał się po chwili. — Władek ma dziś, ze mną, jechać do domu, ale nie z kolegami na zabawę...
— To może oni u pana w domu będą się bawili — odparł faktor. — Młody panicz Świrski także jest z nimi...
— Świrski?... — powtórzył podleśny. Na dźwięk tego nazwiska uspokoił się i wrócił do swej szklanki. Świrski, bogaty panicz, sierota, pod opieką niemniej bogatego stryja. Takie znajomości nie mogły być szkodliwemi dla syna leśnika.
— Pan Pfeferman — ciągnął Josek sprawozdanie — będzie w domu cały dzień. A pan doktór Dębowski także będzie w domu cały dzień, chyba żeby go zawołali na miasto, to wyjdzie, ale zaraz wróci...
— Cóż ci się należy?... — zapytał Linowski.