Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— He!... He!... he!... stary poczciwiec!... — zaśmiał się mecenas, uderzając Linowskiego w kolano. — Tacy, jak pan, nie robią majątku...
— Tylko jacy?...
— Tacy, jak tam, w sali — odparł mecenas, wskazując ręką. — Tatuś buchnął narodowe pieniądze, więc synek ma na szampana... Tatuś wykwitował małoletnich, a synek jeździ czwórką... Dziadzio darł skórę z poddanych, a wnuczek jest jaśnie wielmożnym... Tak się ludzie dorabiają majątku!
— Mój mecenasie — odparł Linowski — takie sztuki udają się do czasu...
— To też na nich już przyszedł czas... — szepnął adwokat. — Na wiosnę w dziewięciu dziesiątych folwarków strajk!... we wszystkich fabrykach strajk!...
— A na przyszłą zimę wszyscy z głodu pozdychamy — wtrącił Linowski.
— Wcale nie wszyscy!... Z torbami pójdą ci, którzy nic nie robią, a mimo to hulają... Ale my, my, adwokaci, doktorzy, inżynierowie, leśnicy, my zawsze będziemy mieli pracę i zarobki, bo nasz kapitał siedzi nie w cudzej krzywdzie, ale w naszej głowie...
Linowski machnął ręką.
— Nie wierzysz pan, bo nie wiesz, co się dzieje — szeptał mecenas. — Tydzień temu zabrali z kasy powiatowej około stu tysięcy rubli... codzień napadają monopole... pod wiosnę zabiorą się do kas gubernjalnych i banków... Rewolucja tymczasem zagarnia pieniądze, potem sprowadzi najdoskonalszą broń, a gdy wygra parę bitew i przyciągnie do siebie wojsko, wówczas w ciągu tygodnia zrobi ład... Kto nie pracuje, nie ma prawa do życia!... precz z kapitalistami, próżniakami!... precz z jaśnie panami, którzy w postaci szampana piją krew swoich parobków, podleśnych!... I to jeszcze takich podleśnych, którzy boją się od porządnych ludzi brać pieniądze na