Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Świrski zamyślił się. Jużci, czas był zużytkować od roku dokonywane ćwiczenia!... czas był przystąpić do realizacji gorączkowo obmyślanych i obgadywanych planów!... Ale czy to możliwe?...
— Wahacie się?... — pytał Vogel. — Szkoda, że utworzyliście ten sztubacki związek Rycerzy, który odciągnął innym partjom bardzo użyteczne materjały!...
— Waham się, gdyż jest nas za mało, i nie wiem, ilu zdecyduje się należeć do tak niepewnego... nieprawdopodobnego przedsięwzięcia?...
— Dla odważnych niema niepewnego przedsięwzięcia... — wtrącił Vogel.
Osiemnastoletni panicz Świrski spojrzał na niego, jak na kelnera.
— Panie Vogel — rzekł — albo drwisz ze mnie, czego nie lubię, albo pan i pańscy przyjaciele nie macie pojęcia o sztuce wojennej... Ja mógłbym zebrać, w najlepszym razie, stu ludzi, a z taką liczbą i z rewolwerami, nie mogę rozpoczynać walki przeciw dwom pułkom piechoty...
— Kpię z pańskiej sztuki wojennej!... — wybuchnął Vogel. — My, w trzydziestu, zrabowaliśmy cztery kasy, w których sąsiedztwie było więcej niż dwa pułki!...
Obaj pobledli z gniewu, lecz i natychmiast opanowali się. Świrski zaczął chodzić po pokoju i w ciągu kilku minut obmyślił plan zaatakowania banku, tudzież kasy gubernjalnej, który następnie przedstawił związkowcom. Vogel był tak zachwycony pomysłem, że uściskał Świrskiego i nazwał go, już niewiadomo który raz, genjuszem...
— Głowę daję... — zawołał — że będziemy mieli kupę pieniędzy!...
— Za pozwoleniem — przerwał Świrski — można stawiać dziesięć albo i dwadzieścia przeciw jednemu, że nie zdobędziemy pieniędzy i że większa część naszych zginie... jedni na placu, inni na szubienicy... Dlatego muszę pierwej nietylko