Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chustkę, która ochraniała mu nietylko głowę, ale i szyję, krzyżowała się na piersiach i ściskała w pasie kapotę.
— Takie zimno, co strach! — mówił Josek, ocierając wąsy i brodę, okryte szronem. — Kubali pozdychały dziś w nocy szczenięta w stodole, a na drodze do Wólki zmarzła jedna kobieta! Strach, co się dzieje!
Zakomunikowawszy to obecnym, zwrócił się do Wojciecha:
— Co pan Wojciech tu robi we dworze? Może panu Wojciechowi co w lesie dworscy zabrali?...
— Nic mi nie zabrali — odparł niechętnie gospodarz.
— Może pan Wojciech chce u jaśnie pana naszego co kupić?... — badał dalej Josek z odcieniem ironji w głosie. — Szkoda czasu! bo nasz jaśnie pan nie ma nic do sprzedania...
W czasie tej gawędy Wojciech starał się ukryć swój worek przed oczyma przybyłego. Handlarz jednak dostrzegł to i ze śmiechem zawołał:
— Ny, ny!... wiem już, wiem! Pan Wojciech przyniósł swój skarb do dworu! Pan Wojciech myśli, że oni tu kupią, a oni nie kupią, bo im się to na nic nie zda, i pieniędzy nie mają.
— Kupią nie kupią, ale zawdy powiedzą, co to warte — rzekł Wojciech.
— Co to warte?... Ja już wam powiedziałem, że daję dziesięć rubli, tylko dla was. Taki bursztyn z robakiem i z liściami we środku, co on może być wart?...
— A mnie się widzi, że wy dacie i więcej, Josku — a nie wy, to kto inny.
— Co tu dużo gadać! — odparł handlarz. — Dam dwanaście rubli i ani grosz więcej, a boicie się, żebym was nie oszukał, to spytajcie się jaśnie pana. Tylko... że on z wami pewnie gadać nie będzie.
— Co nie ma gadać? — przerwał oburzony gospodarz. — Gada z Żydami, ba! z Miemcami, a nie gadałby ze swojakiem i katolikiem?...