Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieloryb wciąż się pogrążał. Woda dochodziła mi do kostek, a potem kolejno sięgnęła pasa i ramion... Już tylko głowa sterczała mi nad powierzchnią morza. Zrozumiałem, że za chwilę czeka mię śmierć w głębinie morskiej. Straciłem przytomność, ale wnet ją odzyskałem.
Błyskawicznie przemknęła mi przez głowę, sterczącą jeszcze ponad wodą, myśl pochwycenia dłonią jednej z belek, zostawionych przez marynarzy na grzbiecie wieloryba.
Belki te pływały bezładnie, unosząc się na wezbranych falach i uderzając się wzajem o siebie.
Obojgiem dłoni uczepiłem się kurczowo największej belki - i w tej chwili uczułem, że cielsko wieloryba usunęło mi się z pod nóg i pogrążyło się w głębinie morza.
Zawisnąłem nad otchłanią wodną, ściskając rękami belkę, która mię trzymała na powierzchni, ratując od zatonięcia.
Coraz większy i potężniejszy wicher dął od północy, miotając mną po morzu, jak źdźbłem lichej słomy. Uderzał we mnie raz po razie i wyszarpywał mi z dłoni belkę. Trzymałem ją wszakże tak mocno, że najsroższa burza nie potrafiłaby z rąk mi jej wytrącić.
Wicher gnał mię w stronę południa. Fale to wznosiły się ku górze, to opadały pode mną. Wznosiłem się i opadałem wraz z falami. Płynąłem za wichrem, nie wiedząc, dokąd mię niesie.
Płynąłem tak dzień cały, żadnych brzegów, żadnych lądów nie widząc przed sobą. Nic - tylko morze i morze, bez końca, bez kresu, bez granic. Nastała noc. Pociemniało morze, pociemniała naokół woda, w której przebywałem, niesiony wichrem ślepym i bezrozumnym. Zamiast morza - widziałem teraz ciemność bez końca, bez kresu, bez granic. Zdawało mi się, że nie woda, lecz ciemność wzbiera pode mną, pieni się, szumi, ogarnia mnie i unosi niewiadomo dokąd.
Bałem się, że wicher rzuci mną o skałę lub rafę podwodną i zmiażdży mię pociemku zanim zdołam zrozumieć, co się ze mną stało.
Z rozpaczą i przerażeniem wyczekiwałem świtu. Dusza moja i oczy spragnione były jednego choćby promienia słońca, który swym brzaskiem nieśmiałym dzień zapowiada.
Unosząc się na ciemnych, spienionych falach, marzyłem o tym promieniu, o tym brzasku, o tym poranku, który zaświta w niebiosach i rozwidni ciemność dokolną.