Strona:PL Bolesław Leśmian-Łąka 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tej ociężałej doznając uciechy,
Która im każe nie patrzeć dokoła
W nic, jeno przed się znieruchomić pyski,
Ociekłe śliną i pachnące mlekiem.

A taka cisza na ten czar pobliski
Szła zdala, jakby wiek mijał za wiekiem,
Nie czyniąc zmiany, nie tykając wcale
Pilnie ku słońcu roziskrzonych kwiatów,
Ani świegotu skowronka w upale
Południejących nieustannie światów,
Na których błękit wsparł się mimochodem.
Naówczas wpodłuż kładłem się na trawie,
Ażeby badać skrycie i ciekawie
Znajomą łąkę, oglądaną spodem,
Co, rozumiejąc, czem jest taka chwila,
Sama przede mną swą gęstwę rozluźnia,
By mi ukazać, jak się cień motyla
Tuż za skrzydłami po kwiatach opóźnia,
I jak bąk w futro odziany tygrysie
Na złotym jaskrze, olbrzymiejąc, skrzy się,
Coraz to z innej zachodząc go strony, —
I jak przez maku czerniawą purpurę
Żuk, w wonnem wnętrzu chytrze zatajony,
Prześwieca plamą ruchliwą i ciemną, —
Jak chwiejna żaba, wznosząc ślepie bure
W żółtej obwódce ku niebu, woń ziemną
Pochłania krótkim a szybkim oddechem,
Co jej podgardle w miech wzdyma białawy,
A pysk pozornym koślawi uśmiechem,