Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Eugenja Grandet.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słowach odpowiedzi wyciskały z oczu żony i które spływały po jej bladej twarzy.
— Niech ci Bóg przebaczy, mężu, mówiła, tak jak ja ci przebaczam. Będzie ci kiedyś potrzeba pobłażania.
Od czasu choroby żony, nie śmiał już się posługiwać swojem straszliwem: Ta ta ta ta! Ale też jego despotyzm nie kapitulował wobec tej anielskiej kobiety, której brzydota znikała z każdym dniem, wygnana pięknością ducha wykwitającą na jej twarzy. Była cała duszą. Genjusz modlitwy jakgdyby oczyszczał ją, uszlachetniał grube rysy, dawał im jakiś blask. Kto nie obserwował takiej przemiany na świętych twarzach, na których przyzwyczajenia duszy pokonywują w końcu najbrutalniejsze rysy, wyciskając na nich znamię właściwe szlachetnym i podniosłym myślom! Widok tego przeobrażenia, spełnionego przez męczarnie, które zżerały resztkę istnienia ludzkiego w tej kobiecie, działał mimo iż słabo — na starego bednarza, którego charakter pozostał z bronzu. Słowa jego przestały być pogardliwe, ale niezmącone milczenie, którem chronił swą godność ojca rodziny, przeważało w jego postępowaniu. Skoro wierna Nanon ukazała się na targu, natychmiast żarciki, ubolewania nad jej panem, świstały jej koło uszu; ale, mimo iż opinja potępiała głośno pana Grandet, służąca, przez ambicję familijną, broniła go.
— Więc co! odpowiadała szydercom, czyż nie robimy się wszyscy twardsi na starość? Czemuż nie pozwalacie temu człowiekowi stwardnieć trochę? Przestańcie z waszemi kłamstwami. Panienka żyje jak królewna. Jest sama, no to co? — taki ma gust. Zresztą, moi państwo mają swoje racje.
Wreszcie, jednego wieczora, pod koniec wiosny, pani Grandet, trawiona zgryzotą bardziej jeszcze niż chorobą, nie zdoławszy mimo próśb pogodzić Eugenji z ojcem, zwierzyła swoje tajemne zgryzoty Cruchotom.
— Zamykać pannę dwudziestotrzechletnią o chlebie i wodnie?... wykrzyknął prezydent de Bonfons, i to bez powodu; ależ