Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze? Słuchaj. W piękny ranek, wyjeżdżając z Tours, młody człowiek mający wsiąść na la Ville d’Angers trzymał w dłoni rękę ładnej kobiety. Zespoleni w ten sposób, oboje podziwiali długo, ponad szeroko rozlanemi wodami Loary, białą twarz, sztucznie wykwitłą we mgle niby twór wody i słońca, lub jak kaprys chmur i powietrza. Ta wiotka postać — ondyna i sylfida naprzemian — bujała w przestworzu niby słowo napróżno szukane, które biegnie w pamięci nie dając się pochwycić; przechadzała się wśród wysp, potrząsała głową poprzez wysokie topole; potem, olbrzymiejąc w oczach, albo roztaczała tysiąc lśniących fałdów swej sukni, albo błyszczała aureolą opisaną słońcem dokoła jej twarzy; bujała nad wioskami, nad pagórkami i zdawała się bronić parowemu statkowi przepłynąć pod zamkiem Ussé. Rzekłbyś widmo Pani Wodnej, broniącej swojej dziedziny przed nowoczesnemi wynalazkami.
— Dobrze, rozumiem; to Paulina. A Fedora?
— Och, Fedorę spotka pan... Była wczoraj w Bouffons, dziś wieczór będzie w Operze, jest wszędzie. Ona jest, można rzec, społeczeństwem...

PARYŻ, 1830 — 1831.
KONIEC.