Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świeczkę do kościoła aby ocalić takie poczciwe stworzenie, takie dobre panisko, czysty baranek wielkanocny...
Rafael miał już za mało głosu aby móc się dać słyszeć, musiał tedy cierpieć to okropne gadulstwo. Jednakże gniew wygnał go z łóżka; ukazał się w progu.
— Stary łotrze, krzyknął na Jonatasa, chcesz więc mnie zamordować?
Wieśniaczka myślała że zobaczyła upiora i uciekła.
— Zabraniam ci, ciągnął Rafael, zaprzątać się mojem zdrowiem.
— Tak, panie margrabio, odparł stary sługa ocierając łzy.
— I najlepiej uczynisz na przyszłość nie przychodząc tu bez mego rozkazu.
Jonatas usłuchał; ale nim odszedł, obrzucił margrabiego wiernem i współczującem spojrzeniem, w którem Rafael wyczytał wyrok śmierci. Zniechęcony, uświadomiony naraz co do swego stanu, Valentin usiadł na progu, założył ręce i spuścił głowę. Jonatas, przerażony, zbliżył się do pana.
— Panie...
— Precz! precz! krzyknął chory.
Następnego ranka, Rafael, wspiąwszy się na skały, usiadł w zarosłej mchem rozpadlinie, skąd mógł widzieć wąską dróżkę, prowadzącą z miejscowości kąpielowej do jego schronienia. U stóp skały ujrzał Jonatasa znów rozmawiającego z Owernjantką. Jakaś złośliwa siła tłómaczyła mu potrząsania głową, rozpa-