Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słuchaj, mój Rafaelu, słuchaj mnie. Kiedy śpisz, twój oddech nie jest swobodny, coś ci gra w piersi: to mnie przeraża. Pokaszlujesz przez sen, zupełnie podobnie jak mój ojciec, który umiera na suchoty. W tem graniu twoich piersi rozpoznałam niektóre objawy tej dziwnej choroby. Przytem masz gorączkę, jestem pewna, ręka twoja była wilgotna i paląca... Kochanie! jesteś młody, dodała wstrząsając się, mógłbyś się jeszcze wyleczyć, gdyby, nieszczęściem... Ale nie, wykrzyknęła radośnie, niema nieszczęścia, ta choroba udziela się, powiadają lekarze.
Objęła ramionami Rafaela i wypiła jego oddech w pocałunku w którym oddaje się całą duszę:
— Nie chcę dożyć starości, rzekła. Umrzyjmy młodo oboje i idźmy do nieba z rękami pełnemi kwiatów.
— Takie projekty zawsze się robi wówczas, gdy się jest zdrowym, odparł Rafael, zanurzając palce we włosach Pauliny.
Ale równocześnie pochwycił go straszliwy kaszel, ów kaszel ciężki i dźwięczny jakby wychodził z trumny, kaszel od którego blednie czoło chorego; który pozostawia go drżącym, całym w pocie, wstrząsa wszystkie nerwy, rozpiera żebra, wysysa szpika pacierzowy i wlewa w żyły jakąś dziwną ociężałość. Rafael, wyczerpany, blady, położył się wolno, ścięty z nóg jak człowiek który wszystkie siły wydał w ostatnim wysiłku. Paulina patrzała nań martwo z oczyma rozszerzonemi przez strach, nieruchoma, blada, milcząca.