Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czulszem słowem. Chwilami, lekki stroik z piór lub włosy nieznajomej muskały głowę Rafaela i sprawiały mu rozkosz przeciw której bronił się mężnie; niebawem uczuł lube dotknięcie blondynowych falbanek okalających suknię; sama suknia wydawała miękki szelest pełen czarodziejskiej pokusy; wreszcie, nieznaczne drżenie w jakie oddech wprawiał piersi, plecy, suknie tej ładnej kobiety, całe jej lube życie udzieliło się nagle Rafaelowi jak iskra elektryczna; tiule i koronki, łaskocąc jego ramię, przeniosły na nie wiernie rozkoszne ciepło tych białych i nagich pleców. Jakby przez kaprys natury, dwie te istoty, rozgrodzone przez „dobry ton”, rozdzielone otchłanią śmierci, oddychały razem i myślały może wzajem o sobie. Przejmujący zapach aloesu do reszty upoił Rafaela. Wyobraźnia jego, podrażniona jeszcze przeszkodami i zaporami, narysowała mu nagle płomiennemi rysami obraz kobiety. Obrócił się szybko. Nieznajoma, zapewne zniecierpliwiona tak blizkiem sąsiedztwem z obcym mężczyzną, uczyniła podobny ruch; twarze ich, ożywione tą samą myślą, znalazły się na wprost siebie.
— Paulina!
Ran Rafael!
Skamienieli oboje, spoglądali na siebie chwilę w milczeniu. Rafael ujrzał Paulinę w tualecie prostej i pełnej smaku. Przez gazę, która skromnie przysłaniała jej gors, wprawne oczy mogły spostrzec białość lilji, i odgadnąć kształty, które obudziłyby podziw nawet w kobiecie. Zachowała przytem dawną dziewiczą skromność, niebiańską prostotę, wdzięk. Rękawkom