Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na jej zimnych wargach napiętych sztuczną szczęka. Pod wpływem tego śmiechu, żywa wyobraźnia Rafaela odkryła w tym człowieku uderzające podobieństwo z głową jaką malarze dają Mefistofelesowi Goethego. Tysiączne zabobony owładnęły duszą Rafaela, uwierzył w tej chwili w potęgę czarta, we wszystkie czarnoksięstwa zawarte w legendach średniowiecznych i wskrzeszone przez poetów. Wzdrygając się ze zgrozą przed losem Fausta, wezwał nagle niebo ku pomocy, mając, jak ludzie umierający, żarliwą wiarę w Boga i w Najświętszą Pannę. Promienne i lube światło dało mu ujrzeć niebo Michała Anioła i Sanzja z Urbino: chmury, starca z białą brodą, uskrzydlone główki, piękną kobietę siedzącą w aureoli. Obecnie rozumiał, pojmował te cudne twory, których uroki niemal żywe, tłómaczyły mu jego przyrodę i pozwalały jeszcze mieć nadzieję. Ale, kiedy oczy jego wróciły do foyer teatru, wówczas, zamiast Najświętszej Dziewicy, ujrzał cudną dziewczynę, ohydną Eufrazję, ową tancerkę o gibkiem i zwinnem ciele, która, ubrana w lśniącą suknię, okryta wschodniemi perłami, podbiegła żywo do spragnionego starca, i ukazała się, bezczelna, z zuchwałem czołem, z błyszczącemi oczyma, temu zawistnemu światu, aby świadczyć o bezgranicznem bogactwie kupca którego trwoniła skarby. Rafael przypomniał sobie drwiące życzenie, jakiem przyjął nieszczęsny podarek starca i zakosztował wszystkich rozkoszy zemsty, patrząc na głębokie upokorzenie tej wzniosłej mądrości, której upadek zdawał się niegdyś niemożliwy. Posępny uśmiech stuletniego patryarchy