Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czność musiał patrzeć w białe i prawie nieruchome oczy starego gaduły; w końcu jakaś niewytłómaczona siła bezwładu odurzyła go, zamagnetyzowała.
— Wierzaj mi, mój poczciwy Porriquet, odparł sam dobrze nie wiedząc na jakie pytanie odpowiada, nic na to nie poradzę, nic a nic. Serdecznie pragnę aby się panu powiodło...
W tej samej chwili, nie spostrzegając wrażenia jakiem odbiły się na żółtem i pomarszczonem czole starca te banalne słowa pełne egoizmu i obojętności, Rafael zerwał się jak spłoszona sarna. Ujrzał nieznaczną białą linję między brzegiem czarnej skóry a czerwonym konturem; wydał tak straszny krzyk że biedny profesor się przeląkł.
— Ech, ty, stary ciemięgo! wykrzyknął, zostaniesz suplentem! Czy nie mogłeś mnie prosić o tysiąc talarów dożywotniej renty, raczej niż o to mordercze życzenie? Twoje odwiedziny nie byłyby mnie nic kosztowały. Jest sto tysięcy posad we Francji, a ja mam tylko jedno życie! Życie ludzkie warte jest więcej niż wszystkie posady na świecie... — Jonatas!
Zjawił się Jonatas.
— Oto twoja sprawka, stary głupcze! Pocoś mi poddał abym przyjął tego pana? rzekł wskazując mu skamieniałego starca. Czy po to oddałem ci w ręce moją duszę abyś ją targał w strzępy? Wydzierasz mi w tej chwili dziesięć lat istnienia! Jeszcze jeden taki błąd, a zawiedziesz mnie tam, gdzie ja odprowadziłem mego ojca. Czyżbym nie wolał raczej posiąść piękną Fedorę, niż obdarować tego starego kościo-